Motywowany kończącą się ważnością biletu, który ongiś tam został wywalczony na Politechnice i służyć miał integracji grupowej, która z racji różnych przyczyn nie doszła do skutku, postanowiłem ruszyć się na coś do kina. Mając do wyboru jakieś komedie, dramaty historyczne i horror, uzbrojony w przyuważony kiedyś na słupie plakat i krótką zapowiedź łykniętą ze strony kina ruszyłem na
Nienarodzonego.
Mroczna historia o przyczajonym Niedobru, która sięga czasów wojny i wyciąga mroczne łapska w kierunku całkiem ponętnej bohaterki wydawać by się mogła całkiem dobrą rozrywką w deszczowe, niedzielne popołudnie.
I tak do meritum przechodząc - owa ponętna bohaterka (swoją drogą jednym z niewielu atutów filmu jest jej paradowanie z łazienki do pokoju i z pokoju do łazienki w kusym stroju) ma nieszczęście zostać celem dybuka, który raz to jest kabałowym niezmarłym, który błąka się pomiędzy światami i nęka żyjących, a raz złem, które pochodzić by miało jeszcze z czasów, gdy wszechświat nie puścił korzeni.
Zaczyna się stereotypowo - krótki wstęp zwiastujący nadejście Czegoś Złego, przedstawienie bohaterów, poprzez kolejne sceny to powodujące piski, krzyki i nerwowy śmiech nastolatek siedzących rząd za mną, to powoli naświetlające mroczne wydarzenia, których początek znajdujemy w badaniach nazistów i gehennie obozu koncentracyjnego. I tak razem z główną bohaterką mierzyć się będziemy ze strachem, diabełkami wyskakującymi z pudełek, w towarzystwie innego robactwa, opętanymi dziećmi, aż do Poznania Tajemnicy, Poszukiwań Rozwiązania i wreszcie Ostatecznego (czy aby na pewno?) Rozwiązania. Wszystko to w atmosferze trochę po macoszemu potraktowanej historii o dybuku, okraszonej odrobiną żydowskiego mistycyzmu wypieczonych na dobrze znanych schematach.
Sam film nie szokuje innowacyjnością, oryginalnością czy fabułą. Ta ostatnia momentami jest dziurawa i pozostawia pytania 'dlaczego tak?', 'dlaczego on?' i tym podobnymi dziurami, których na plus opowiadaniu zaliczyć nie można. Gdyby przyłożono się do scenariusza, wzięto przykład choćby z
Egzorcyzmów Emily Rose, wydłużono go o dobre pół godzinki to wyszedłby całkiem dobry horror, z trzymającą się ładu historią i napięciem, którego wprawdzie tutaj nie brak, ale serwowane jest raczej jak cios z bejzbola, zamiast być umiejętnie budowanym. Muzyka jakoś specjalnie też mi w ucho nie wpadła.
Tak więc mamy horror tylko niezły, który zachwycać nie zachwyca, ale przynajmniej odstaje od wszelakich produkcji ze świrusami, którzy zamykają ludzi w dziwnych miejscach i każą odgryzać sobie kończyny, gnijącymi zombie-ludojadami czy innymi zmutowanymi psycholami. Brak tutaj nastroju grozy, tajemniczości, tego czegoś po czym wychodzi się w deszczowy wieczór z budynku z poczuciem zaspokojonych zmysłów i oddechem ulgi. Ale... na 5 z małym plusem w dziesięciostopniowej skali film zasługuje. Jak na rozrywkę w deszczowe, niedzielne popołudnie nie narzekam, parę razy zdarzyło się wbić z lekka w fotel, chociaż bardziej dzięki różnym dzwiękom z widowni, towarzyszącym dosyć przewidywalnym scenom wyskakiwania różnych rzeczy przy otwieraniu lodówki.
P.S.
Pupa na plakacie jak najbardziej wydaje się być przymiotem oryginalnym, nietkniętym ręką grafika komputerowego - sama zaś pani to jeden z głównych atutów, obok reklamy
Terminatora: Ocalenie, pozbawionego na szczęście kwadratowej szczęki Arnolda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz