czwartek, 10 września 2009

Ludobójstwo tu, ludobójstwo tam....

Polscy parlamentarzyści po raz kolejny uświadamiają nas, że noce i wieczory kabaretowe zyskują coraz to większą konkurencję w postaci pań i panów z Wiejskiej. A właściwie głównie panów.

Uchwała w sprawie 17 września to jedno z pól na których nasi wybrańcy narodu toczą boje o słownictwo, negacjonizm, historię i jak zwykle próbują wyjść na fajniejszych niż są w rzeczywistości. Właściwie w związku z niedawnymi obchodami wybuchu II WŚ napisano już niejeden artykuł, felieton i tym podobne, więc nie będę się zagłębiał w temat i wracał do kontekstu historycznego. Co przyniosła nam agresja radziecka wiemy - przynajmniej w dosyć dużej mierze. Jedną z tych rzeczy był mord w Katyniu - czy ludobójstwo czy zbrodnia wojenna - właściwie czy słownictwo jest aż tak ważne biorąc pod uwagę fakt, że wykłócając się o to dokonuje się po raz kolejny zresztą swoistego aktu gwałtu na pamięci zamordowanych? Czy biorąc pod uwagę fakt, że w sposób zaplanowany, z premedytacją dokonano egzekucji na polskich żołnierzach naprawdę tak ważne są współczesne przepychanki w rynsztoku jakim jest Sejm, dotyczące definicji i tego czy ktoś powinien podać się do dymisji lub tego czy ktoś jest bardziej prawdziwie polski, historyczny i fajny?

Drugą z nurtujących parlamentarzystów kwestii jest ludobójstwo popełniane na embrionach - Contra in vitro wyszło z inicjatywą obywatelską, która zakłada, że zapładnianie metodą in vitro będzie zabronione, a przeprowadzanie eksperymentów i zabiegów karalne. Bo to morderstwo tysięcy braci i sióstr i wbrew naturze. No kuźwa - szczepionka na grypę też jest wbrew naturze - leczenie jako takie również - człowiek choruje i zdrowieje albo umiera. Jakoś nikt nie wpadł na pomysł zakazywania wykonywania zawodu lekarza, a idąc tokiem rozumowania czarnych watykanistów ktoś powinien. Tylko pewnie jakby któryś powiedział, że lekarz jest feee, bo uratował kogoś przeszczepiając serce to Naród jak jeden mąż czy żona uznaliby go za kandydata do domu bez okien, klamek i z gumowymi ścianami.
I jakich braci i sióstr? Tych samych co pod postacią blastocysty lądują z podpaskami czy tamponami w koszu, z bielizną w praniu lub zwyczajnie w kiblu? Na szczęście z bardzo dużym prawdopodobieństwem pomysł wyląduje w koszu znacznie szybciej niż zebrano pod nim podpisy, co sprawia, że nie zamiera wiara w możliwości intelektualne przynajmniej części parlamentarzystów. Zostaną z 3 czy 4 inne, odrobinę mniej kato-konserwatywne. Może nawet któryś przejdzie o ile prezio nie ugnie się pod naciskami brata przygiętego przez naciski szamana z Torunia czy purpuratów cierpiących na manię posiadania racji, którą chcą wcisnąć także tym, którzy mają ich gdzieś lub z miłą chęcią wyekspediowali do Watykanu, gdzie ich miejsce.
Poza tym - zmusza ktoś religijnych ćpunów do poddawania się wyżej wspomnianemu? Nie. To niech i oni się odczepią.

wtorek, 1 września 2009

Powakacyjna reaktywacja

Sierpień się skończył, tak jakoś z 20 minut temu, skończył się okres odpoczywania i/lub wstawania przed 6 rano, ergo jakoś tak człowiek nabiera większej ochoty do poblogowania. (Nabiera też sił i czasu, ale to tak na marginesie marginesu).
Zwłaszcza, że również w naszych pięknych, nadodrzańsko-nadwiślańskich klimatach sezon ogórkowy dobiegł końca, posłowie niestety jak zawsze z wakacji wrócili (ale już ponoć w TV telenoweli więcej nie uświadczymy), polityka historyczna wciąż pobrzmiewa, prawica wciąż zagryza prawicę i próbuje zagryzać lewicę, lewica wciąż próbuje się reaktywować, centrum jak zwykle nie ma i jakoś tak ogólnie niewiele się zmieniło, stąd można na powrót zainaugurować sezon komentatorski na tym oto spłachetku Internetu.
Na ile regularnie i na ile ciekawie to już zależy głównie od ilości czasu i niezbyt wysokiego poziomu krwi w kofeinie, ale się postaram, żeby ciekawiej było niż przed wakacyjną przerwą.

środa, 1 lipca 2009

"Sfiksowałyście, boście chłopa dawno nie miały!" - pobojowisko po Kongresie Kobiet

Pochłodniało na zewnątrz, to i szare komórki jakby żywsze się zrobiły, stąd druga notka, tym razem o czymś inszym niż studiowanie, lecz ponownie w ramach Debaty.

Przebiwszy się przez 13 stron różnorodnych postulatów jakie zostały wyprodukowane na kongresie, wręcz nie mogę nie zacytować Akwilona, który doskonale wg mnie podsumował tenże kongres - "(...)dochodzę do wniosku, że były to najbardziej puste obrady, jakie człowiek może sobie wyobrazić."

Większość postulatów jest jakby nie z tej bajki, bo niezbyt nawiązują do równouprawnienia. Niektóre nawiązują, ale znowuż są jakby mało równouprawniające - bo co to za równouprawnienie, kiedy jakaś grupa zostaje uprzywilejowana? Wprawdzie zdarzały się też jakieś punkty, gdzie coś o mężczyznach były (coś tam o urlopach tacierzyńskich, czy ojcowskich), coś co w domyśle można zastosować do obu płci (ot. chociażby o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinach policyjnych i wojskowych - bo przecież może się zdarzyć, że zarówno mąż po robocie przyleje dzieciom i żonie z gumowej pały, jak i żona po powrocie natrzaska dzieciaki i męża kolbą od AK-47).

Ogólnie nudno i wtórnie, przy czym część z wspominanych rzeczy jakoś działa i weszła w sferę praktyki. Część jest z mojego liberalnego siedziska i punktu widzenia zwyczajnie głupia, niektóre zalatują faszystowskim feminizmem.

Za rzecz głupią uważam parytet (mógłbym jeszcze parę wymienić, ale skoro parytet to niby rzecz najważniejsza jaką uradzono na KK...). Po pierwsze kłóci się on całkowicie z pojęciem równouprawnienia, po drugie kłóci się on z zasadą równouprawnienia i po trzecie to właściwie wciąż to samo.

Skoro przyjmuje się, że kobieta i mężczyzna mają jednakowe prawa to po grzyba parytety? Niech decydują umiejętności (dobra, w polityce to byłby pewnie cud, gdyby decydowały one, a nie różne partyjne machloje, kolesiostwo i cholera wie czym oni się kierują przy układaniu list). Przecież tak na upartego to jest Partia Kobiet - mająca poparcie podobnie jak UPR w granicach błędu statystycznego.

Z tego trzeba wysnuć wniosek, że koniecznie trzeba zwiększyć delegację kobiet poprzez przymuszenie układaczy list do wrzucania naprzemiennego nazwisk kobiet i mężczyzn, tak, by było po połowie? To może jeszcze jeśli w Sejmie nie zasiadłoby 50% kobiet należałoby wywalić nadmiar facetów i dokoptować babki? Przecież to debilizm, którym Kongres Kobiet sam stwierdza, że oto kobiety są gorsze, mniej zaradne, głupsze i trzeba je na siłę wciskać, bo sobie nie poradzą. Innym wytłumaczeniem jest to, że układacze list to wredni szowiniści i nie dopuszczają zdolnych kobiet. Tylko pewnie analizując algorytm układania list wyszłoby, że parametr 'umiejętności' nawet nie jest tam ujęty.

Podobnie z innymi dziedzinami życia - czemu uprzywilejowywać jakieś grupy? Można oczywiście i należy uświadamiać, czy przełamywać stereotypy - ale każdy pomysł typu parytet działa odwrotnie do zamierzeń - bo oto ktoś dostaje mandat w Sejmie, posadę dyrektora, menadżera nie dlatego, że posiada kwalifikacje, ale waginę. W dodatku zdarzyć się może, że na pysk poleci ktoś kto ma umiejętności, kwalifikacje i doświadczenie, ale natura nie obdarzyła go właściwym przymiotem.

Wyznaję zasadę, że o człowieku nie powinna decydować płeć, kolor skóry, orientacja, długość włosów, czy narodowość - powinny decydować kwalifikacje i czyny. Oczywiście nie wszędzie tak jest, ale jedyną metodą na wprowadzenie faktycznego równouprawnienia jest tworzenie takiego prawa, które będzie traktowało każdego jednakowo - oznacza to, że o miejscu pracy i pensji powinny decydować kwalifikacje i zaangażowanie, że urlopy z okazji narodzin dziecka powinny być dostępne dla obojga rodziców, że wiek emerytalny powinien być proporcjonalny do długości życia i być ustalany na zasadzie % od średniej wieku, że pobór do wojska, który był powinien obowiązywać obie płcie. Że wychowawcą w przedszkolu może zostać facet, że dla kobiet i mężczyzn będzie wprowadzony jednakowy koszyk usług medycznych, opiewający na jakąś sumę wyliczoną na podstawie średniej zapadalności na choroby typowe dla danej płci i wieku (najlepiej jednak by było, gdyby ten koszyk nie istniał, a ludzie ubezpieczali się sami), że o molestowanie seksualne będzie można oskarżyć również kobietę, a płeć nie będzie stanowiła kwestii łagodzącej czy przesądzającej o winie w tego typu przypadkach. I tak dalej, i tak dalej. Powoli eliminując dysproporcje, ale nie narzucając rozwiązań siłowych.

cheerio boys'n'gals

Po co nam to wyższe wykształcenie?

Notka jest zapóźnioną (jakoś ostatnio pisanie opornie idzie mimo wszystko) od- lub dopowiedzią do dyskusji w Debacie.

Statystyki podobno mówią, że na edukację państwo daje za mało, pod względem odsetka wykształconych w społeczeństwie jesteśmy gdzieś w ogonku, a rokrocznie uczelnie produkują tysiące bezwartościowych licencjatów czy magistrów lub o zgrozo również inżynierów.

W pewnym momencie nastąpiło zachłyśniecie się wolną Polską, własnym egiem i kto wie czy jeszcze nie czymś gorszym, bo pomysły na reformę szkolnictwa (ogólnie rozumianego) przynosiły więcej szkód i generalnie były i są do dupy. W gospodarce wolnorynkowej przyjęło się, że istnieje podaż i popyt oraz, że nie są one w jakiś agresywny sposób sterowane - w przypadku studiów rynek będzie reprezentował stronę popytu na konkretnych wykształciuszków, uczelnie będą odpowiedzialne za podaż owych na rynek.

Oczywiście nie da się w pełni przewidzieć jaki będzie popyt i na jakich specjalistów - można to prognozować i trzeba dodatkowo pamiętać, że produkcja delikwenta trwa lat kilka. Co dodatkowo komplikuje sprawę.

Kolejną kwestią jest też to, że co tu dużo ukrywać, niektóre uczelnie są bardziej prestiżowe, niektóre nie - co również ma wpływ na to jak traktuje się świeżo upieczony produkt polskiego systemu szkolnictwa. Jednakże nawet prestiżowość nie zmiania w niczym faktu, że pierwszy rok to zazwyczaj masa ludu, który odpada w ciągu pierwszego półrocza, ci, którzy się utrzymają zazwyczaj zostają do końca i jakieś 10-15% z nich można uznać za w pełni wykształconych - w sensie zdatnych do eksploatacji w kierunku w jakim się kształcili. Pozostałe 85-90% albo będzie miało pecha i dostanie robotę nie w swoim wyuczonym zawodzie, albo skończy jako konserwator posadzek w markecie z papierem magistra - bo popyt był za mały, albo zwyczajnie za mało potrafią, albo studiowali tylko coby mieć to wyższe wykształcenie. W tym wszystkim interesujące jest również to, że uczelnie dostają jakąś tam sumkę za studenta, więc w ich interesie jest, żeby kandydaci walili drzwiami i oknami, a po pierwszym odsiewie pozostawali.

Rozwiązanie (poza całkowitą reformą szkolnictwa - bo po prawdzie to kształtować młodego człowieka trzeba już od podstawówki, zapewniając mu odpowiednią wiedzę ogólną i w następnej fazie ukierunkowaną pod kątem przyszłych studiów oraz umiejętności) to cześciowa odpłatność za studia, która zmuszałaby studentów do pracy - w końcu skoro płacę, to szkoda byłoby oblać, przy jednoczesnym parciu na kształcenie, a nie, jak to na niektórych uczelniach, będących w rzeczywistości fabrykami gówno wartych dyplomów z egzotycznych kierunków, na jak największą ilość ludu, który zapłaci i którego się przepuści, bo płaci - a kształcenie, kogo obchodzi czy taki student się wykształci?

Odpłatność częściowa - jak ta zaproponowana przez min. Kudrycką, a dotycząca płacenia za drugi kierunek to jakiś krok naprzód - zasadniczo po co komuś 5 fakultetów, skoro nic nie potrafi? A nie ma co ukrywać, że wiele osób studiuje po 2-3 kierunki i geniuszami nie są, trudno też oczekiwać by byli specjalistami z dwóch dziedzin - chyba, że mowa o ludziach, którzy wiążą swoją edukację z przyszłą pracą naukową, a i tak nawet w tym przypadku będzie można mówić o specach w dziedzinie specjalności, które ukończyli - bo program studiów, gdzie siatka jest narzucana z góry jest zwyczajnie przeładowany - kilkadziesiąt % rzeczy, które były przerabiane są przez przeciętnego studenta spychane w niebyt przez potrójne Z.

Jednocześnie odpłatność za studia musi być połączona z efektywnym i uczciwym systemem stypendialnym, który umożliwiałby nie tylko studiowanie zdolnym, lecz ubogim, ale również nie wynosiłby groszowych sum i odsiewałby oszustów, którzy składając wniosek o stypendium socjalne zapominają w nim ująć lewe dochody swoje, swoich rodziców, jak również psa, kota i rybek.

Student musi się kształcić, w dużej mierze samodzielnie, musi mieć warunki, musi mieć kadrę, która będzie kształcić i wymagać, musi mieć też chęci - nie chęci bycia kolejnym z setek tysięcy magistrów od niczego, ale chęci do zdobywania wiedzy. Bo tak po prawdzie to wyższe wykształcenie musi być elitarne, nie może być dla każdego, nie każdy musi je mieć, zwłaszcza jeśli nie zamierza z niego korzystać - pojęcie wyższe wykształcenie dla każdego to chory miazmat albo socjalizmu albo przerośniętych ambicji rodziców, którzy chcą leczyć w ten sposób kompleksy.
Wykształcenie wyższe to coś, co powinno być zarezerwowane dla tych najbardziej zdolnych, dla tych, którzy umieją zdobywać i wykorzystywać wiedzę, umieją ją pogłębiać i pchać na nowe tory.

W obecnym systemie jest to niemożliwe, być może w ogóle jest to niemożliwe i to tylko utopia - nie ulega jednak wątpliwości fakt, że system trzeba usprawniać, zaczynając od samego dołu, żeby potem zwyczajnie nie musieć się wstydzić za ludzi, którzy masturbują się pięcioma fakultetami, które nijak ze sobą nie mają nic wspólnego, a w dodatku posiadając 5 zaświadczeń o różnych dysfunkcjach intelektualnych, służących usprawiedliwieniu faktu, że nie potrafią się podpisać, jako znaki interpunkcyjne służą im nowe wiersze, a liczenie ułamków to czarna magia.

P.S. Pomysł, który narzucałby limity uczelniom jest głupi - lepiej przywrócić egzaminy, sprawdzają wiedzę, a nie to kogo nauczyciele bardziej w szkole lubili, czy kto miał więcej farta i trafił w klucz na maturze.
P.S.2. Klucze na maturze to tak w ogóle totalna porażka, podobnie jak i żałośnie niski poziom tychże matur, których o zgrozo niektórym udaje się nie zdać - bo albo są za zdolni i mieli niefart nie trafiając w klucz, albo są debilami, czy analfabetami z 5 zaświadczeniami o dysinteligencji.
P.S.3 I nie każdy musi zdać maturę - zresztą patrząc na poziom dzisiejszych nastolatków to lepiej by było, gdyby z 50% oblewało. Od razu rozwiązałoby to problem nadprodukcji bezużytecznych magistrów/licencjatów/inżynierów.

czwartek, 25 czerwca 2009

Oświadczeniami po związkach oraz o pewnym prezesie pewnej partii, który nie poniósł porażki

Czerwiec, okres pracy intelekstualnej o wyjątkowym natężeniu powoli dobiega końca, więc i czasu więcej na blogowanie.

Jak donosi Gazeta.pl PO idzie na wojnę ze związkami - oczywiście wojennego topora nie wyciąga poseł Katulski, który to był złożył na ręcę panującego nam premiera interpelację w sprawie oświadczeń majątkowych związkowców. Bo wojna jest nie trendy, nie w stylu PO i ogólnie mało pijarowska.

Nie zmienia to w niczym faktu, że do walk dojść może - przynajmniej patrząc na dwóch najmożniejszych związkowych władyków - czyli Śniadka i Guza. Ten pierwszy w swoim ugrzecznionym stylu wypowiedział się, że protestować nie zamierza, jednakże sugeruje raczej wprost, że to zagranie mające na celu coś ukryć, coś odwrócić - pewnikiem uwagę opinii publicznej od spraw dla kraju ważniejszych.
Jan Guz mówi już raczej bez przesadnej grzeczności, żeby się pan poseł odstosunkował. Bo to utopijne i głupie i nawet był raczył rzec (cyt. za gazetą): "Chętnie się zagląda do czyjegoś portfela, niech zajrzy najpierw do swojego" .

Brzmi to co najmniej zabawnie, gdy szef jednej z największych central związkowych w kraju zdaje się albo nie wiedzieć w jakim kraju żyje, albo jakie obowiązuje prawo (pasowałoby do teorii, że część związkowców z górnych półek uważa się za stojących ponad prawem), ponieważ posłowie mają ustawowy obowiązek składania oświadczeń majątkowych, wynikający z zapisu o wykonywaniu mandatu posła i senatora.

Także panie Guz - spokojnie, może pan posłowi Katulskiemu zaglądać do portfela! W związku zaś ze znaczącą rolą związków (głównie czołowych podburzaczy i leśnych dziadków) w życiu społecznym, ich pasożytniczą działalnością na podatnikach i przedsiębiorcach niniejsza część narodu domaga się od was choć odrobiny przyzwoitości i skończenia ględzenia o tym, że to odwracanie uwagi. Naród z chęcią się dowie o co walczycie i walczyliście i co daje wam poroniona ustawa o związkach zawodowych. Postawiłbym nawet diamenty przeciw orzechom, że naród by, po przeanalizowaniu waszych portfeli i działalności, obdarzył was miłością żarliwą niczym miłość kibiców do PZPN-u. :)

Pamiętacie jak ongiś prezes, który stał się premierem rzekł: "Żadne krzyki i płacze nas nie przekonają, że białe jest białe, a czarne jest czarne."? Po dzisiejszym uchyleniu wniosku o odwołanie min. Rostowskiego rzecz miał jakoby to nie była porażka. No jasne - bo odrzucenie wniosku, który złożyła jego partia i który poparło część SLD to nie jest porażka. Ani chybi jest to takie samo zwycięstwo jak to, że czarne jest białe, albo czarne - tak włąściwie to patrząc po lapsusach językowych Kaczyńskiego cięzko się połapać o co mu może chodzić.

Tak czy inaczej nie udało się - zły, zły minister, który ukrywał prawdę, oszukiwał naród i udawał, że kryzysu nie ma wciąż będzie ministrem. Ni chybi będzie wciąż zły - pewnie dlatego, że po pierwsze jest z Platformy, a po drugie nie jest socjalistą, których chciałby zarżnąć budżet i wpakować nas w długi. A po trzecie bo jest z Platformy - właściwie to bycie z Platformy chyba wystarcza za wszystko, nieprawdaż?

W sumie nie, żebym był fanem PO, ale jestem fanem polityki cięcia wydatków i nie rozdmuchiwania budżetu, bym nawet radośnie przyklasnął, gdyby PO mogła pociachać wydatki sztywne, no, ale prezydent ni chybi by zawetował. Bo jak to w kryzysie ciąć po wydatkach? Przecież wg prezydenta (czy raczej jego doradców ekonomicznych) w kryzysie należy dążyć do tego by przychody nie spadały, podatki nie rosły, ludziom pieniędzy nie brakowało, a deficyt magicznie się trzymał i nie wzrastał. Pewnie to, że pocięcie nadmuchanego socjala pozwoliłoby choć cześciowo zachować kapitał PKO i KGHM poprzez odsysanie mniejszej dywidendy, dzięki którym to pierwsze mogłoby jakoś akcję kredytową prowadzić, a to drugie inwestować to nie argument.

No ale niech będzie - może i faktycznie PiS pokazał jak wygląda sprawa, tak samo jak pokazał, że w Polsce jest układ, agenci, a IV RP to był cud, miód i upadła nie dlatego, że FJN miał dosyć Kaczyńskiego i PiSu u koryta, ale dlatego, że FJN dał się zmanipulować frontowi opozycji, w domyśle układowi, o ile sam FJN nie jest układem stojącym tam na niższej pólce, gdzie stało kiedyś ZOMO celujące do AK.

cheers

wtorek, 9 czerwca 2009

Po wyborach

7 czerwca minął - poza drobnymi problemami obyło się większych wypadków podczas wyborów. Wyniki, które chociaż różnią się nieco od szacunków podawanych w przedwyborczych sondażach, potwierdziły jednak prognozy.

PO

Platforma mimo kryzysu i po dwóch latach rządzenia okazała się pewnym ewenementem - osiągnięcie poparcia rzędu prawie 44,5% jest czymś wyjątkowym w warunkach naszej młodej demokracji. Okazuje się bowiem, że da się przełamać pewien trend, zgodnie z którym w miarę upływu czasu poparcie dla partii rządzącej spadało.

25 mandatów niewątpliwie jest wynikiem dobrym - oznaczającym silną pozycję polskiej reprezentacji w największej europejskiej koalicji.

PiS

Drugie miejsce PiSu także nie zaskakuje. Potwierdza się miejsce tej partii w opozycji. Zarówno to, jak i skala poparcia niestety nie wróżą zbyt dobrze dla jakości polskiej demokracji ze względu na charakter tejże partii, ale cóż poradzić. W kapmanii skupili się praktycznie tylko i wyłącznie na ataku i sprawdzonych metodach - skupili się również na obszarze wewnętrznym (nie, żeby inne partie jakoś szczególnie akcentowały w swoich reklamówkach PE, czy UE) co musiało się skończyć tak jak skończyło się dwa lata temu: przeważająca część aktywnych wyborców wciąż nie chce PiS u władzy i wybiera PO - nawet w momencie, gdy rozgrywka nie jest o nasz parlament, ale o odległą Brukselę.

SLD-UP

Wynik koalicji również nie jest zaskoczeniem - jak i całość wyników - wciąż trzecie miejsce. Pewnym sygnałem dla polityków lewicowych i centrolewicowych natomiast może być to, że pod szyldem SLD-UP dało się praktycznie w całości zachować wyborców LiD. I nie, żebym był specjalnym fanem Napieralskiego, ale sygnał ten może być istotny dla przyszłości lewicy w Polsce. Są bowiem wyborcy chętni głosować na znaczek SLD - niewykluczone, że byliby chętni również wtedy, gdyby centrolewica (SdPl, Zieloni) podłączyła się pod ten szyld, a co mogłoby zaowocować osiągnięciem dodatkowych głosów. Do tego jasny i czytelny przekaz i program i można walczyć o pozycję w prawicowo-zdominowanej Polsce.

PSL

Jak było tak jest. I pewnie będzie. A szkoda, bo bardziej bezideowej partii, gotowej na koalicję prawie z każdym w Polsce chyba nie ma. Języczek u wagi jak był, tak wciąż będzie pomimo różnego rodzaju wpadek.

Przegrani

Cała reszta pospołu. 8 z 12 komitetów zebranych do kupy osiągnęło wynik mizerny plasując się pomiędzy PSL a SLD-UP. Plankton pozostał planktonem - czarny koń za jakiego niektórzy uważali Libertas nie wypalił - pewnie ze względu na egzotykę tej mieszanki kato-narodowej, wspieranej przez Irlandczyka i gościa, którego większość wyborców Libertasu i po cichu pewnie większość polityków uważa za ruskiego agenta. UPR nawet ze schowanym Korwinem nie zachwycił - można więc twierdzić, że znowu wina wszystkich tylko nie ich samych, można też twierdzić, że partia ta jest już nierozerwalnie kojarzona z czymś co omija się szeroki łukiem. Skrajnie prawe i skrajnie lewo-populistyczne zmieściło się gdzieś w granicach błędu statystycznego.
Kompletnym niewypałem okazała się Centrolewica - gdzie z uporem maniaka próbowano łączyć ogień z wodą: liberalne PD i socjalne SdPl z zielonymi ekologami. Wyszło nijako - mimo silnych nazwisk pierwsze lepiej by wypadło idąc z PO, dwa pozostałe z SLD. Jako sympatyk PD, a przynajmniej jej programu mam nadzieję, że wnisoki zostaną wyciągnięte, a koalicjanci pójdą każdy w swoją stronę.

Polska i Europa

Nie zmieniło się w gruncie rzeczy nic. Kampanie wciąż mało merytoryczne i tabloidowe, politycy wciąż walczą na hasła, a nie konkrety. Na naszym gruncie utwardził się obecnie istniejący układ z dwiema dominującymi partiami i podwójnym ogonkiem. Cieszyć może niewielki wzrost frekwencji w odniesieniu do poprzednich eurowyborów, martwić może to, że wciąż ponad 70% społeczeństwa ma to gdzieś lub nie mogło z jakiegoś urzędowego powodu oddać głosu - mimochodem trzeba tutaj zwrócić uwagę na ważny aspekt: 1. trzeba dać możliwość głosowania niewidomym z zachowaniem zasady niejawności, 2. trzeba możliwie najbardziej ułatwić głosowanie osobom przebywającym poza miejsce zamieszkania, 3. pełnomocnik jednak też by się przydał, 4. dwudniowe wybory jednak nie są potrzebne, 5. może do cholery ktoś się w końcu zastanowi czemu tak wiele osób ma to gdzieś?
Poza tym cieszyć może zmarginalizowanie skrajnych lub populistycznych ustrojstw typu Libertas, Samoobrona, Prawica RP, PPP, itp. Mimo stosunkowo niskiej frekwencji nie ugrali wiele - okazało się, że zdyscyplinowany elektorat - gotów głosować z jakiś pobudek na daną partię mają już obecnie wszyscy.

Cieszyć natomiast nie może dominacja prawicy zarówno w Polsce, jak i za granicą. I nie, żebym nie przepadał za chadekami w specjalny sposób - ale chadek chadekowi nie równy - starczy chociaż porównać Merkel, Tuska i Berlusconiego. Cieszyć może w kontekście wypowiedzi Tuska o ograniczaniu regulacji i protekcjonizmu to, że mamy silną reprezentację w europarlamencie. Znowuż martwić to, że liberałowie skupiający się w ALDE znowu osiągnęli trzeci wynik, a liberałowie w wielu krajach praktycznie politycznie nie istnieją - mimo, że wbrew temu co mówi Kołodko liberalizm czy neoliberalizm kryzysowi nie jest winien - przynajmniej nie jako idea. I o ile w obliczu kryzysu i atakowaniu gospodarczego liberalizmu nie dziwi wynik ALDE o tyle dziwić może wynik PES - przełamywana jest kolejna tendencja, w myśl której w czasach trudnych gospodarczo poparcie kieruje się w lewą stronę.
Cóż - zobaczymy jak to będzie - niewątpliwie pierwszym sygnałem, że może coś wyjść z naszej obecności w PE będzie wybranie Jerzego Buzka na przewodniczącego tegoż - będzie to oznaczało potwierdzenie, że faktycznie Platformie udaje się stanowić siłę w EPL-ED z którą liczą się pozostali koalicjanci. A co będzie dalej? Pożyjemy - zobaczymy, a tymczasem czas wyciągnąć popcorn, przygotować klawiaturę i zająć się oglądaniem kampanii prezydenckiej, która niewątpliwie powróci, a właściwie już wróciła do politycznej świadomości.

niedziela, 31 maja 2009

Obrona życia po amerykańsku

Jak podały Gazeta oraz Dziennik w USA zastrzelony został George Tiller. 67-letni lekarz był jednym z niewielu lekarzy przeprowadzających zabieg "późnej aborcji" - czyli takiej, która odbywa się na przełomie 2 i 3 trymestru.
W swojej karierze był już raz postrzelony, demolowano mu gabinet, podkładano bombę, prześladowali go zwolennicy pro-life. Zastrzelony został w kościele.

Stany Zjednoczone z jednej strony słyną z dosyć liberalnego podejścia do religii - zarejestrowanych jest tam multum grup, co przekłada się na jakieś 97% zteizowanych obywateli, którzy w coś wierzą - co przekłada się często na silny konserwatyzm moralny. Jest to też kraj, w którym "obrońcy" życia potrafią strzelać do ludzi, niszczyć im mienie, przeprowadzać zamachy, uniemożliwiać pracę. Czasem nawet jeśli jest się zwyczajnym ginekologiem.

I nie, żebym był zwolennikiem późnych aborcji czy aborcji w ogóle - jestem zwolennikiem prawa wyboru. Po prostu przeraża mnie, że w cywilizowanym było nie było kraju zdarzają się takie przypadki. Że są świry, które potrafią przedkładać życie płodu nad zdrowie, życie, wolność człowieka. I to nie od dziś, czy wczoraj - ale od dawna.