czwartek, 30 kwietnia 2009

Raport sklepowy vol.1

Już krótki spacer od bramek jednego z opolskich marketów, poprzez kilkanaście alejek, w drodze po napój niezbędny do prawidłowego funkcjonowania (czyli kawę), a następnie do jakiejś w miarę nieoblężonej kasy, uświadomił mi w pełni, że w końcu mamy długi weekend majowy.

Pobieżne lustrowanie kilkunastu zakupowiczów jacy mieli okazję przewinąć się w zasięgu wzroku, w czasie krótkiego spaceru wykazało co następuje:
  • około 15l wódki
  • około 20-30 czetropaków różnego piwa
  • kilka win
  • parę pojedynczych butelek trunków innego sortu
Z zagryzek już ludzi rozliczać nie będę, ale wychodzi, że faktycznie jakby spożycie wódki w Polsce poszło w dół, a i kryzys tak jakby nas nie sięgnął. Z niecierpliwością czekam kolejnych urodzin Mitry, coby móc zweryfikować doniesienia ekonomistów, że wzmiankowany trafi nas dopiero pod koniec roku, w sposób odczuwalny.

P.S. Palmę pierwszeństwa zdobyli państwo zakupujący 5 butelczyn 0,5 litra i chyba 3 czteropaki browaru.
P.S.2 Po prostu czasem mi się nudzi jak stoję w kolejce, to się rozglądam wkoło.

Podryw na teczkę

Życie jednak jest nowelą. A przynajmniej takie wrażenie można odnieść, gdy bombardowani jesteśmy informacjami o kolejnych rozwodach, alimentach, atakujących wannach, małpkach, romansach i poetyckich fascynacjach za morzem.

Wczoraj kolejną cegiełkę do telenowelowej piramidki naszego politycznego życia dorzuciła Gazeta, informując o liście prof. Hejke do miłościwie nam panującego prezydenta, w którym to "poinformować" raczył jakim to obłudnym człowiekiem jest Janusz Kurtyka i wyraził troskę, że człowiek ten niegodny jest noszenia na piersi orderu, jakim raczył ostatnio prezydent dekorować "odważnych" ludzi.

A niegodzien jest bo w sposób kawalerowi nieprzystający, miał był uwieść żonę pana profesora, stosując tzw. 'podryw na teczkę' - czyli przekazując różne informacje, które nie były dostępne dla Katarzyny Hejke, vice-naczelnej Gazety Polskiej i autorki szeregu artykułów o lustracji, w czasie trwania domniemanego romansu z prezesem IPNu.

Romans miał się toczyć gdzieś w 2006 roku, czyli już jakiś czas temu - zadać więc trzeba sobie zasadnicze pytanie: dlaczego dopiero teraz zdradzony małżonek zdecydował się ujawnić tak wstydliwy fakt z życia? Bo nie jest to sprawa tylko obyczajowa - ujawnianie tajnych akt jeśli mnie pamięć nie myli jest przestępstwem. (Swoją drogą prokuratura już ponoć wszczęła postępowanie mające na celu weryfikację doniesień o popełnieniu przestępstwa).

Dlaczego akurat teraz? Czyżby zasady, którym hołduje pan profesor i którym hołduje ponoć każdy z prawej strony nie obowiązywały, dopóki nie zaczynają być potrzebne? Czemu nie zgłosił się z podejrzeniem popełnienia przestępstwa wcześniej, bo chyba o romansie nie dowiedział się wczoraj, skoro wielokrotnie pisał listy do Kurtyki?

Czyżby kawałek blaszki przypięty przez Lecha przelał czarę goryczy? Czyżby dopiero zbrukanie symbolu poruszyło cne serce profesora, który przełykając wstyd wystosował list do prezydenta?
Pewnie się nie dowiemy. Albo dowiemy się jeśli Kurtyka pozwie profesora do sądu - lub profesor pozwie do sądu Sakiewicza, który stwierdził, że ten ma ostatnio problemy ze zdrowiem - co może oznaczać, że albo Hejke jest już tak oderwany od rzeczywistości, że nawet turboprawica się od niego odcina lub coś jednak jest na rzeczy, a wielbiciel teorii spiskowych, patriota pełną gębą i rednacz GP woli chronić tyłek swojej vice i człowieka, który jeszcze jest gwarantem tego, że IPN będzie wykorzystywany do politycznych rozgrywek i wykańczania lub obsmarowywania ludzi prawdziwie polskiej prawicy niewygodnych.

Inną możliwością jest jeszcze śledztwo prokuratury, które możeby ruszyło coś w sprawie IPNu, gdyby okazało się, że wyciek informacji to prawda. Być może w końcu by to cholerstwo albo ujawniono albo zabetonowano na 50 lat i oznaczono jako tajne - przynajmniej mielibyśmy spokój.

Bo sama sprawa dawania/niedawania w zaian za jakieś korzyści mnie nie dziwi, ani nie rusza - przyzwyczaiłem się do tego, że im bardziej ktoś na prawo, tym większa szansa, że okaże się hipokrytą. Telenowele też nie cieszą się moim specjalnym poważaniem i kto z kim śpi, sypiał, będzie sypiać zostawiam obrońcom moralności.

P.S. (aktualizacja: 18:28 - 29.04.09)

Sam nie wiem czy się powinienem cieszyć, czy nie, ale wychodzi na to, że jednak potwierdza się kilka moich domysłów na temat pana profesora. A przynajmniej tak wnoszę z wywiadu w Dzienniku, który sobie chwilę temu doczytałem

środa, 29 kwietnia 2009

Temu panu już podziękujemy

Obserwując ostatnie miotanie się "spin doktorów" PiSu coraz większe mam wrażenie, że ta partia zwyczajnie się kończy. Skoro właściwie co spot to porażka (albo trafia do sądu, albo reklamuje Palikota) i co spot to skierowany wyłącznie na pokazanie jakie to PO jest fee. I bynajmniej nie twierdzę, że jest idealne, ale w taką formę przekazu uwierzyć może co najwyżej twardy elektorat PiSu.

A skoro PiS marnuje kasę podatników, żeby przekonywać własny elektorat do głosowania na nich to zasadnym wnioskiem jest stwierdzenie, że PiS się zwyczajnie kończy. Drugim jest ten, który mówi, że PiS wciąż nie ma żadnego pomysłu na rządzenie krajem, poza tym za który podziękowaliśmy im w 2007 roku.

Pokazujemy jacy to ONI są źli, pokazujemy jacy to MY jesteśmy solidarni i bronimy interesu biednych, uciśnionych roszczeniowców robiących zadymy tu i ówdzie. Pokazujemy, że mamroczący prezydent jest cool, a polityka zagraniczna to twarde stawianie żądań i obruszanie się jak dziecko w piaskownicy.
Słowem nihil novi.

Pozostaje prezesowi pogratulować rozwalenia kolejnej inicjatywy, w której brał udział. Po przegranych pewnikiem wyborach do PE pozostanie nam tylko obserwować przegraną Lecha w wyborach prezydenckich i znając życie w wyborach parlamentarnych obserwować jakąś hibernacyjną mimozę przechowującą prezesa i jego najbardziej zaufanych ludzi, liczących na to, że kiedyś znowu uda im się dojść na szczyt.

A w temacie spotów, to jak za Majewskim nie przepadam, to tym razem, aż mu pogratuluję:

piątek, 24 kwietnia 2009

Szanuj Palikota swego, bo możesz mieć gorszego....

Jaki Palikot jest widzi każdy. A być może jednak nie?

Pewnie niewielu interesowało się w jaki sposób Palikot dochodził do swoich pieniędzy, wielu natomiast może mieć pewne wątpliwości dotyczące prywatyzacji Polmosu "Lublin" - chociaż ile tam jest przekrętu, a ile uczciwch transakcji pewnie nieprędko się dowiemy, o ile w ogóle.

Ostatnimi miesiącami poseł Platformy dosyć skutecznie odgrywał rolę naczelnego showmana odrodzonej po 2-letniej banicji III RP. Raz z większym powodzeniem, raz z gorszym obnażał różne absurdy, hipokryzję, zadawał pytania ważne, choć w mało dyplomatyczny sposób i sugerował rzeczy, których jednak poruszać nie powinien.

Ostatnio jakby trochę odchodząc od gromadzących się nad nim chmur (chociaż przyznam bez bicia - jeśli nawet Palikot wpłacał swoje pieniądze, na swoją kampanię poprzez podstawione słupy to co z tego? W jak dzikim kraju jego obywatel nie może przekazać dowolnej części swojego majątku na inicjatywę, którą popiera?), odchodząc również od dręczenia braci Kaczyńskich 'kaczuszkami', Palikot opublikował swoisty manifest.

Manifest w kilku częściach możemy znaleźć w następujących miejscach:

Manifest cz.I
Manifest cz.II
Manifest cz.III
Manifest cz.IV
Manifest cz.V

Dotyka on dosyć ważnych kwestii dotyczących walki z kryzysem, pomysłami na system bankowy, aktywizację gospodarczą, zmiany w Konstytucji, usprawnienie procesu legislacyjnego, nawet coś niecoś o środowisku oraz promocji Polski za granicą. Poziomem i szczegółowością przebija każdy z 'kryzysowych' planów jakimi ostatnimi czasy raczył nasz czy to PiS, czy rząd lub insza opozycja.

I nagle, właśnie wtedy, gdy showman, paligłup, błazen i cham udowodnił, że inteligencji mu nie brakuje, a tabloidowy często styl wypowiedzi i happeningi są prostą pochodną poziomu naszego życia politycznego i oczekiwań konsumenta mediów nastała cisza. Manifest (być może jeśli czas pozwoli to zajmę się jego bardziej szczegółową analizą) przeszedł bez echa. Najwidoczniej media uznały, że w ten sposób nie zarobią, lub pokazanie poważnej strony Palikota byłoby zbyt cięzkim ciosem dla intelektualnego poziomu przeciętnego czytelnika tabloidu (do którego miana coraz częściej 'dorasta' nawet opiniotwórcza prasa).

A szkoda - bo Palikot głupcem nie jest - wprost przeciwnie, choć na pewno jest błaznem - ale pamiętać należy, że rolą błazna jest nie tylko rozśmieszanie gawiedzi, ale również piętnowanie pewnych absurdów i dulszczyzny. Należy też pamiętać, że ten konkretny błazen potrafi bardzo celnie i bezkompromisowo podsumować wspomniane rzeczy. Nie jest także smutnym panem, bez dystansu do siebie, autoironii i poczucia humoru jakich w naszej polityce wielu.

Tekst powstał w ramach Debaty.

czwartek, 16 kwietnia 2009

Demony Polski wg Goryszewskiego

Razu pewnego Henryk Goryszewski rzekł był słowa, które dosyć mocno uderzają w podwaliny państwa świeckiego, wolnego i umożliwiającego swoim obywatelom wierzenie w cokolwiek i będącego światopoglądowo neutralnym.

Słowa te, że pozwolę sobie zacytować brzmiały tak: Nie jest ważne, czy w Polsce będzie kapitalizm, wolność słowa, czy będzie dobrobyt - najważniejsze, aby Polska była katolicka.

Idee tą próbowało realizować wielu polityków, duchownych, pomysły takie plątają się też po głowach co bardziej zabetonowanych szaraków - przejawia się ono choćby w zakazie handlu w święta katolickie (a mogło być gorzej), próbami intronizowania nieco mitycznej i mistycznej postaci na króla Polski (królową już mamy, ale to od dawna), próbami dorzucania kolejnych świąt jako dni ustawowo wolnych.

Ostatnio liderem w tym względzie jest Kropiwnicki, który z uporem maniaka stara się o przywrócenie Trzech Króli jako dnia wolnego. Ustawowo. Zebrał nawet ponad milion podpisów i szykuje się z najazdem inicjatywą obywatelską na Sejm.
A ja liczę, że Sejm po raz kolejny upieprzy ten poroniony pomysł. Bo uważam, że święta jakiegokolwiek wyznania nie powinny być ustawowo dniami wolnymi - raz, że dniem świętym wg Biblii i Dekalogu w szczególności jest sobota, dwa, że niezależnie od roli jaką odgrywała jakaś religia w historii kraju państwo neutralne nie powinno premiować tejże religii kosztem pozostałych wyznań i ateistów, agnostyków, czy deistów. I pomysł poroniony pozostanie - nieważne czy inicjatywa obywatelska czy nie - lud też ma pełne prawo się mylić.

Kosztem - bo uważam, że lepiej już ustawowo dać ludziom 30 czy 31 dni urlopu w ciągu roku, dorzucić parę świąt państwowych, jako upamiętniających wydarzenia ważne dla każdego obywatela (przynajmniej teoretycznie) i pozwolić ludziom brać sobie ten urlop kiedy będzie chciał - czy to w Boże Ciało, czy Zielone Świątki, Boże Narodzenie, Trzech Króli, Szabas, Ramadan, Noc Walpurgii czy cholera wie kiedy tam będą chcieli. A kto nie będzie chciał będzie mógł sobie popracować i wziąć urlop kiedy indziej.

I teoretycznie wszyscy powinni być zadowoleni, chociaż prawdę powiedziawszy nie ogarniam umysłem, jak można nie znaleźć godziny-dwóch nawet w dzień pracujący, żeby się nie wybrać do Kościoła czy to na mszę, czy na parenaście min się pomodlić i uczcić święto. Czy potrzeba do tego całego dnia wolnego? Który jeszcze dodatkowo dziwnym trafem wypada tak, że chwila liczenia i ustawiania i możemy mieć przedłużony weekend.

A mimo faktu, że z dniami wolnymi jesteśmy jakoś w środku stawki europejskiej, to warto przypomnieć, że społeczeństwo się nam starzeje, emerytów przybywa, wiele rzeczy można poprawić - a to da się zrobić pracując. A nie obijając się, śpiąc i żrąc do upadłego. ;]

Tak a propos emerytów - to zastanawia mnie jaki % z tego miliona z hakiem to niepracujący emeryci lub renciści i jaki % z podpisujących się pracujących by tak ochoczo na to przystał, gdyby pytanie brzmiało: zy jesteś za tym aby ustanowić dzień XX dniem wolnym od pracy, co oznacza, że otrzymasz dniówkę mniej?
No i pytanie co dalej - bo skoro jedno święto by przeszło, to kto wie co może być następne - a kolejka świąt, które można obywatelsko inicjować jest długa.

środa, 15 kwietnia 2009

Żałość narodowa

Zdanie na temat ogłaszania żałoby narodowej mam jakie mam i zmieniać go nie zamierzam. Uważam, że ogłaszanie jej przy okazji każdej mniejszej lub nieco większej tragedii jest mocno nie na miejscu. Trąca śmiesznością, chęcią pokazania się wyborcom i całkowicie wypacza jej znaczenie.

Z powodów co najmniej dwóch - pierwszym jest medialna sympatia polityków. Samo współczucie ofiarom tragedii jest jak najbardziej ludzkie - chociaż de facto ciężko jest współczuć ludziom, których się nie zna, bądź nie znało i o których zasadniczo przestaje się pamiętać, gdy z TV i gazet zniknie temat. Ale dopóki widzimy to współczujemy - zazwyczaj. Niemniej jednak współczucie, trącające chęcią ugrywania kapitału politycznego i zgrywanie dobrego wujaszka jest zwyczajnie niskie. Kłótnie i przepychanki jakie mogliśmy po raz kolejny obejrzeć, a które dotyczą dwóch najpopularniejszych w tej dziedzinie graczy czyli prezydenta i premiera, wraz z kancelariami są już nie tylko niskie, ale zwyczajnie podłe i nikczemne.

Drugim z powodów, dla których uważam nawiedzające nas w mijającej kadencji żałoby narodowe za głupotę i populizm jest fakt, że jedyne co właściwie odróżnia je od każdej innej tragedii jaka zapewne ma miejsce każdego dnia to liczba ofiar.
Bo jak tych ofiar jest jedna, kilka, lub nawet kilkadziesiąt, ale rozrzuconych po terenie całego kraju to żałoby nie ma. Owszem - przy czymś bardziej wypadkowym jak zalanie, pożar lub huraganowy wiatr dany samorząd, czasem wojewoda lub nawet premier, jeśli dane wydarzenie ogarnęło większą połać kilometrów kwadratowych, jest obecny i obieca pomoc. Niekiedy nawet w późniejszym czasie dotrzymując słowa. Ale tej cholernej żałoby i czarno malowanych znaczków w TiVi nie ma.

Wszystkie te tragedie mniejsze przechodzą bez większego echa, a przecież gdyby tak zsumować całość wypadków w kraju, to żałobę narodową powinniśmy mieć cały rok, bo wątpię, żeby zdarzył się dzień bez wypadku na drodze, bez kogoś zatłuczonego w pijackiej burdzie, bez noworodka na śmietniku, zatrucia gazem, czadem, przedawkowania leków, upadku z wysokości, śmierci lub kalectwa.

A każde z tych wydarzeń to jest tragedia - tylko, że malutka, ot taka tyci dotycząca nią dotkniętych. I najczęściej albo o niej nie wiemy, albo przemkniemy gdzieś wzrokiem po nagłówku w gazecie lub wpadnie nam coś do ucha podczas odsłuchiwania wiadomości.

I nie twierdzę, że ludziom z Kamienia nie należy się pomoc, współczucie, zainteresowanie ze strony odpowiednich organów, mające na celu ustalenie jak do tego doszło i jak tego uniknąć w przyszłości. Twierdzę natomiast, że w chwilach, gdy życie kopie ich po dupie, gdy przeżywają osobisty dramat nie należy robić z tego dramatu cyrku, szopki pokazującej jacy to my nie jesteśmy och i ach empatyczni i skorzy do pokazania w świetle fleszy jak bardzo pomagamy.