Prawie pół tysiąca klientów znanej poznańskiej agencji towarzyskiej z Dębca spowiada się przed policją. A blady strach padł na tych, co wzywani są na komisariat przez... zakłady pracy
Zapytamy się po co policja dzwoni do klientów? Zwłaszcza w świetle posiadania przez prokuraturę mocnych dowodów na to, że we wspomnianej agencji dochodziło do łamania prawa - m.in. zeznania samych prostytutek, którym pracodawca nie podpasował. Ano ja nie wiem. Filar też nie wie - wie policja, ale nie chciała się tą wiedzą podzielić. Rozumiem gdyby tych dowodów nie posiadano i trzeba by było odpytać klientów - u kogo zamawiali, komu płacili, etc.Tak czy inaczej problem jako taki to nie jest, bo poza faktem, że ludzie dostaną wezwania w charakterze świadków nic im nie grozi, bo świadczenie dobrowolne i dobrowolnekorzystanie ze świadczonych usług seksualnych nie jest w Polsce karalne. I dopóki jakaś szajbnięta katoprawica czy inny element fanatyczno-religijny do władzy nie dojdzie wciąż nie będzie penalizowana.
Ale jak spojrzymy na problem z szerszej perspektywy to pojawi się kolejne pytanie: mamy oto bowiem ponad kilka tysięcy klientów jednej tylko agencji, których w Polsce jest w bród, praktycznie co roku w okresie wakacji poczytać można to o seksturystyce, to o małoletnich dających dupy pokątnie bądź uciekających do agencji. Sponsoring i wyższej klasy usługi towarzyskie, niekoniecznie łączące się z dajnością są praktycznie normą. Seks jako taki spotkać możemy już nawet w reklamie orzeszków.
Dlaczego więc nie wyprowadzić prostytucji z szarej strefy? Nie "zalegalizować" czegoś, co dotyczy jednego z najbardziej naturalnych aspektów życia człowieka? Co takiego jest w seksie, że musi koniecznie być rzeczą, którą uprawia każdy, kto ma trochę więcej farta, a o którym podle dziwnych standardów w ogóle nie powinno się mówić, rozmawiać, traktować jako coś niegodziwego i wstydliwego?
Czym różni się panna czy facet świadczący usługi seksualne od laski serwującej w skąpym stroju drinki na basenie, innej wytężającej umysł nad jakimś projektem, od wykładania kafelek czy produkowaniu jakiegoś super wypasionego oprogramowania, dzięki, któremu odmłodzimy swoje zdjęcia o 10 lat bez czytania manuala?
Pracujemy fizycznie, pracujemy umysłowo - sprzedajemy swoje umiejętności, wiedzę, siłę - czy aż tak bardzo różni się to od sprzedawania swojego ciała (a wszak pozując nawet w grzecznych sztruksach i sweterku dla marki sprzedawanej ekskluziw w markecie robimy to samo)?
Czy nie byłoby dużo łatwiej kontrolować tego zjawiska mając w pełni legalne burdele czy agencje towarzyskie, kluby ze striptizem, etc. z legalnie zatrudnionymi pracownikami, płaconymi składkami, podatkami, badaniami?
Jak widać popyt jest całkiem duży, a to on w największym stopniu kreuje podaż usług - a sam seks nie jest niczym świętym - jest po prostu naturalny i nie zawsze musi być efektem miłości, nie zawsze musi mieć na celu poczęcie potomstwa, spełnia także szereg innych funkcji. I jeśli ktoś (pbojętnie czy facet czy kobieta) załózmy ma mało czasu, albo nie jest zainteresowany stałym związkiem z wynikającymi z niego zobowiązaniami, jest mało atrakcyjny/a a jednak nie chce rezygnować z pewnego aspektu życia to powinien to robić po kryjomu, w warunkach niepewnych, tylko dlatego, że państwa nie stać na odważniejszy krok, który niesie za sobą praktycznie same plusy? Dodam tutaj, że osoby, które są mniej sfrustrowane seksualnie (a więc mają dostęp do porno, seksu płatnego czy nie) są znacznie łatwiejsze do zniesienia w życiu społecznym, a i przy tym mniej skore do popełniania różnych przestępstw na tle seksualnym.
Czemu więc nie pójść w kierunku liberalizacji prawa, które w znacznym stopniu utrudniłoby czerpanie korzyści wynikające z przymuszania do prostytucji czy wykorzystywania pracowników (wszak o to trudniej, gdy ma się spisane umowy i możliwość kontroli), zapewniałoby nieliche wpływy do budżetu plus większe bezpieczeństwo zarówno prostytutek, jak i ich klientów?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz