środa, 4 lutego 2009

O kryzysie słów kilka

Mamy kryzys, albo go nie mamy. politycy wciąż się o to spierają, chociaż jak można wnioskować z ostatnich posunięć rządu coś jest na rzeczy. Tylko do końca nie wiadomo co. A mowa tutaj o popularnych ostatnio cięciach wydatków w resortach. Bo skoro rząd zaczyna oszczędzać, to chyba coś się dzieje, czyż nie?

Ano dzieje - ale póki co nie nazywa się to jeszcze kryzys, a jedynie spowolnienie gospodarki, co objawia się zastopowaniem produkcji w niektórych gałęziach (głównie tych, które mają najwięcej wspólnego ze Stanami lub krajami blisko związanymi ze Stanami), wzrasta również bezrobocie i realne płace zaczynają maleć. Ale do kryzysu czy zapaści gospodarczej jeszcze daleko.

Czy w związku z tym należy oszczędzać? Niedawno niemiecki "FAZ" skrytykował działania rządu Tuska, pisząc, że płynie on pod prąd - tzn. stara się ciąć, zamiast jak inni walić grube miliardy w gospodarkę, celem nakręcania koniunktury jak na przykład źródło kryzysu czyli Stany lub matecznik "FAZ-a" Niemcy.

To odpowiadam - tak, należy oszczędzać. Wbrew temu co robią geniusze ze Stanów czy krajów Europy (Litwa przyjęła tą samą drogę co my) i wbrew temu co proponują gospodarcze anty-midasy z PiS. Przede wszystkim dlatego, że wzrost PKB będzie niższy niż zamierzony, co odbije się na budżecie w ten sposób, że przychody z tytułu podatków będą niższe niż przewidywano - ergo przy zachowaniu bieżącej struktury wydatków spowodowałoby to zwiększenie deficytu budżetowego, który powinniśmy utrzymywać na w miarę stabilnym poziomie. A który tak czy inaczej się pewnie zwiększy jeśli wzrost PKB będzie niższy niż przewidywane 1,7% lub rząd wyemituje obligacje, które ktoś kupi - ale przynajmniej nie zwiększy się tak jak to niektórzy by chcieli. Tego, że rząd nie chce zwiększania deficytu, który i tak się zwiększy nie rozumieją pewne osoby z partii upośledzonej gospodarczo - ale to akurat w ich przypadku nie dziwi.

Dwa - ładowanie pieniędzy w konsumpcję lub jak w przypadku USA również w wielomiliardowe premie dla menadżerów (tak, tak - pieniądze na ratowanie tych ryzykantów, sponsorowane przez amerykańskiego podatnika poszły również na premie za działalność w 2008 roku - tą samą działalność dzięki której powoli toną w głębokim gównie), jest o tyle idiotyczne, że w większości budżet jest finansowany przez obywateli - żeby więc wydawać więcej trza by było podwyższyć podatki, co ludziom się nie spodoba lub emitować obligacje, które ktoś musiałby kupić. Kupowanie ich przez NBP (tak jak FED w USA) powodowałoby tylko zwiększoną podaż pieniądza na rynek i spadek jego wartości - a tego też nie lubimy i raczej nie chcemy.
Zadajmy sobie pytanie - czy kupilibyśmy obligacje państwa w momencie, gdy rosną ceny, rachunki, kasy w portfelu coraz mniej? Ja raczej niespecjalnie.
Pamiętajmy też o tym, że tak właściwie to, że rząd ładuje pieniądze w pewne sektory, żeby te chociaż utrzymały pracowników czy szczątkową produkcję oznacza w praktyce, że my w nie ładujemy, a i pewnie potem nie kupimy. Jeśli zaś koniecznie chcielibyśmy poczuć się solidarni to kasę można pożyczać - na jakiś nieski %, ze spłatą rozłożoną na parę lat - bo pomysł, żeby w kapitaliźmie obywatel/państwo utrzymywało prywatnych przedsiębiorców jest nawet nie tyle idiotyczne, co zwyczajnie absurdalne.

Oszczędzamy więc, choć poniekąd oszczędności te są nieco kontrowersyjne, bo nie należy ciąć tego co poszłoby w inwestycje infrastrukturalne lub zagroziłoby już przyjętym zobowiązaniom wobec dostawców (zwłaszcza polskich), poza tym są też inne rejony, które możnaby było ruszyć ale zamach na kasę, którą ciągnie z budżetu Kościół jest mało prawdopodobny, bo purpuraci to gatunek, który ciężko oddaje wpływy i rezygnuje z pieniędzy. Brakuje także szczegółów - wiemy ile i w jakim resorcie rząd chce oszczędzić, ale nie wiadomo na jakich zadaniach, przez co ciężko przewidywać jakie będą skutki oszczędzania. Do zwiększenia wykorzystania środków unijnych potrzeba nie tylko dobrego sposobu na ich rozdysponowanie, ale przede wszystkim dobrych pomysłów i ludzi, którzy będą je realizowali.
Powyższe jednak nie zmienia w niczym faktu, że oszczędzać trzeba - najlepiej tam, gdzie szkód będzie najmniej.
Należy jednak zastanowić się czy medialny premier i medialny rząd są w stanie nie tylko grzmiać o oszczędnościach - ale równiez zaplanować działania długofalowe na czas faktycznego kryzysu (bo gorzej może być - choćby, gdy państwa zaczną wyprzedawać obligacje Stanów lub banki zajmą się włażeniem zadłużonym Amerykanom na hipotekę). Ponieważ niestety inne opcje polityczne, które mogłyby na tym kryzysie wypłynąc lub powrócić, są czymś o wiele bardziej niebezpiecznym niż uśmiechnięte Słońce Peru.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz