wtorek, 3 lutego 2009

Kraj tulipanów, wiatraków... i najszczęśliwszych dzieci?

Z badań UNICEF wynika, że holenderskie dzieci uważają się za najszczęsliwsze w całym wysoko rozwiniętym świecie. Jak to możliwe, skoro żyją w najbardziej zdeprawowanym moralnie kraju?

Na to pytanie stara się odpowiedzieć "Focus" w lutowym wydaniu magazynu. W trakcie badań o opinię zapytano również dzieci, które za główne powody takiej, a nie innej opinii podały dobre relacje z rodzicami i przyjazną atmosferę w szkołach.

Zapytać się można jak to tak? Przecież Holandia to moralny dół Europy - kraj w którym legalne są miękkie narkotyki, prostytucja ma się dobrze i jest opodatkowana, legalne są aborcja, eutanazja i związki homoseksualne, które również posiadają prawo do adopcji.

W tym momencie włos na głowie bogobojnego Polaka powinien się zjeżyć, a kolejnym aktem powinno być przysiądnięcie na tyłku, żeby przypadkiem Sejtan nie wydymał i odmówienie Zdrowaśki.

A tymczasem w Holandii żyje się całkiem dobrze - mimo, że ostatnimi czasy ze względu na nieporozumienia z cudzoziemcami niepotrafiącymi zrozumieć holenderskiej moralności i mentalności zablokowano dalsze prace nad liberalizacją prawa, wprowadzono najbardziej restrykcyjne prawo dotyczące imigrantów.

Holenderska tolerancja przedstawia się w sposób następujący: Odmienności drugiego człowieka nie trzeba ani tolerować, ani akceptować, nie można mu jej natomiast zabronić. Jeżeli jego zachowanie nie wyrządza innym krzywdy ma do niego prawo. Brzmi znajomo? Przynajmniej dla tych, którym pojęcie wolności sumienia i liberalizmu społecznego nie jest obce powinno.

Źródła tego poszukuje się w holenderskiej historii i demografii - na stosunkowo niewielkim obszarze musieli żyć katolicy, protestanci. Żyli też Żydzi, liberałowie i filozofowie. Swoista mieszanka, która musiała nie tylko żyć obok siebie, ale także współpracować ze sobą celem przeżycia. To właśnie wykreowało postawę zwaną "gedogen".

A spójrzmy jak to wygląda na przykładzie naszej Rzepy. Kiedyś w dawnych czasach Polska była krajem w którym obok siebie żyły rózne mniejszości, stanowiliśmy swoistą granicę pomiędzy światem chrześcijańskim, a muzłumańskim. I Rzeczpospolita Obojga Narodów była krajem tolerancyjnym jak na owe czasy i w porównaniu z sąsiadami.
Potem nastąpiły zabory, krótki okres XX-lecia międzywojennego, w czasie którego niezwykle silne były już postawy narodowe, wręcz nacjonalistyczne. Potem wojna i PRL. W czasach kiedy nasza państwowość była stopniowo niszczona, odebrana, a następnie próbowano nas wynarodowić naród polski jakoś średnio zdołał wypracować coś co można było nazwać zdolnością do współpracy. W chwilach największego ucisku potrafiliśmy się wprawdzie zorganizować, ale jak się to kończyło w większości przypadków to wiemy z lekcji historii. A w czasie poza tymi zrywami? Rosnące zaufanie do jedynie słusznego kościoła, do najbliższych, przy jednoczesnym wzroście poczucia swoistego mesjanizmu, różnego rodzaju martyrologie, brak zaufania do ludzi spoza wąskiego kręgu, ksenofobia. W późniejszym okresie widoczna często apatia, konformizm, owczy pęd i podatność na maniulacje oraz dulszczyzna.
Czyżby "polactwo" ? ;)

Co by jednak nie powiedzieć to nie jesteśmy jedynymi, którzy zachowali się podobnie w sytuacji, gdy ze wszystkich stron ktoś na nas czyhał. Zresztą sami Holendrzy twierdzą, że ich postawa jest paradoksalna - odmienności, zasady, których nie chciały się wyrzekać poszczególne grupy wzmocniły ich. Tworząc coś co można nazwać modelowym społeczeństwem liberalnym i pluralistycznym.

Przy czym warto zauważyć, że Ci sami Holendrzy nie są jakimiś wyuzdanymi i zdemoralizowanymi ludźmi. Około 2,5% przyznaje się do odwiedzania coffee shopów, związki homoseksualne nie zastapiły heteroseksualnych, wskaźnik niechcianych ciąż i aborcji wśród nastolatek jest jednym z najniższych w UE. Edukacja seksualna nie zdeprawowała młodzieży.

Pamiętać też należy, że kontrowersyjne pomysły jak legalizacja Partii Pedofili czy wprowadzenia eutanazji na życzenie nie znalazły poparcia wśród społeczeństwa i nie weszły w życie.

Może więc zwolennicy jedynie słusznych i prawdziwych wartości promowanych przez pewną pasożytniczą instytucję, szczególnie związani z polską "prawą" stroną sceny politycznej otworzą zamulone religiolem oczęta i przekonają się, że jednak się da. Trzeba tylko chcieć i pamiętać o jednej podstawoej zasadzie: Wolność jednego kończy się tam, gdzie zaczyna wolność drugiego. A liberalizacja prawa i społeczeństwo pluralistyczne w żadnym stopniu nie ograniczają ich wolności. Bo przeciez nikt nie każe im się nawracać i odrzucać własne zasady - jak chcą to niech je mają i się stosują, byleby nie wciskali ich nachalnie innym.
No chyba, że czują nieodpartą potrzebę naprostowywania ludzi na jedynie słuszny światopogląd - ale wtedy należy się zastanowić czy jednak leczenie nie jest potrzebne im.

A kto nie wierzy to zapraszam do kiosków bądź na stronę Focusa: Eksperyment Holandia.
Na focusowym forum podyskutować też można.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz