czwartek, 28 maja 2009

Wojna blogowo-mediowa

Do samego zaczątku sprawy, czyli sporu kataryno-czumowego mi się wracać nie chce - ot jakoś tak do komentowania tego poziomu akcji mi się zniżać nie chce.

Stało się tak, że Dziennik w odpowiedzi na ataki internautów, stawających w obronie kataryny, do której odarcia z anonimowości przyczynił się wzmiankowany D, wytoczył ciężkie działa i poszedł na wojnę z tymiże internautami. Podobno.

Osobiście działania Dziennika, który raz po raz publikuje na swoją obronę arty różnych autorów wydają mi się być swego rodzaju próbą usprawiedliwienia samych siebie. Przed samymi sobą i internautami. Dlaczego? Może i faktycznie z powodu przyczynienia się do ujawnienia tożsamości "najsławniejszej polskiej blogerki", a może tylko dlatego, że posłużył się metodami bardziej odpowiadającymi werbowaniu agentów wywiadu.

Że przy okazji wyszedł list otwarty, w tonie 'Pocałujcie mnie w dupę' wyprodukowany przez rednacza to nawet pozytyw. Pozim buractwa, chamstwa, skrajnych dysfunkcji umysłowych, które powodują, że czytanie staje się męką oraz zwyczajne prowokatorstwo rozrosło się do rozmiarów, które dosyć mocno utrudniają komunikację.

Blogerów jako osoby publikujące zazwyczaj w miejscach innych niż gazetowe fora sprawa nie dotyczy - choć również trafiają się kwiatki to jednak ublikowanie na blogu może co najwyżej zaśmiecić internet, nie zaś jakiś konkretny temat.

Choć oczywiście precedens kataryny stawia jedną z cech blogerów pod znakiem zapytania - ba, stawia nawet pod znakiem zapytania jeden z postulatów samego Internetu! Bo oto okazuje się, że anonimowość nie jest rzeczą absolutną - zwłaszcza jak wchodzi się w sferę publiczną i coraz to bardziej staje społecznościową celebrytą.

Możemy oczywiście nie życzyć sobie tego by nas rozszyfrowywano - nas publikujących pod nickiem. Z pewnością nie życzy sobie tego bydło aktywnie biorące udział w flamewarach albo w ramach zasyfiania netu prowokatorskimi hasłami produkowanymi przez centralę partii.

Osobiście uważam, że publikowanie pod nickiem ma swoje zalety - zazwyczaj jest krótszy, łatwiej rozpoznawalny niż imię i nazwisko. W jakiś sposób chroni przed świrami, którzy odmienność poglądów uważają za zbrodnię i rzucali by czym popadnie - od jaj po koktajle Mołotowa - tak mogą co najwyżej popluć inwektywami. Również chroni przed ujawnianiem swoich poglądów publicznie - choć co zas sens ujawniać je anonimowo? Jeśli mogę coś napisać w necie to mogę to również powiedzieć w realu - who cares?

Anonimowość również ma swoje wady - szeroko rozumiana wolność słowa rodzi przekonanie, że wolno wszystko - wolno powiedzieć lub napisać każdą bzdurę, każde kłamstwo, każdą wizję rzeczywistości. Wolno to zrobić bez konsekwencji, bez brania odpowiedzialności, anonimowo i być fajnym. A jak ktoś ma uzasadniony sprzeciw to od razu cenzor, komuch i gwałciciel wolności słowa.

Oczywiście nie uważam, że należy wprowadzać jakąś kategorię myślzbrodni, która zabraniałaby publikowania swoich przemyśleń - jakie by nie były. Oczywiście należy jednak brać pod uwagę, że wolność słowa, jak każda wolność nie jest absolutna i ma swoje granice ustalane godnością czy wolnością drugiej osoby. Trzeba też zdawać sobie sprawę, że czym innym jest 'myślę, że' będące przekonaniem a 'twierdzę, że' będące często dogmatyczną prawdą objawioną. Nie można też zapominać, że ciąży na nas zawsze odpowiedzialność za to co robimy, piszemy, mówimy - nie da się jej pozbyć, można ją najwyżej wcisnąć, gdzieś głęboko i nie pamiętać.

Idąc dalej - trochę brakuje pewnej 'etyki blogerskiej', wzorców zachowań, któreby ustalały co jest mniej, a co bardziej etyczne - podobnie jak można by rzec sprawa się ma z etyką dziennikarską. Chociaż - etyka etyką, a dziennikarze często swoje. Niemniej jednak pewien zbiór zasad byłby dobrym dopełnieniem netykiety - które to razem wytyczałyby wyraźną granicę między internetowymi publicystami czy publikatorami, a komentującymi, czy wreszcie ludem spamująco-flamującym.

Tak jeszcze apropos etyki - nie uważam, żeby metody rekrutacji Dziennika były super, godne popierania - wręcz przeciwnie - jednakże jednocześnie nie odbieram im prawa do bawienia się w detektywów i demaskowania anonimów. W sferze publicznej mają do tego prawo.

A co do samej wojny - media nie opanują blogosfery, ani blogosfera mediów - to dwie różne platformy - przy czym ludzie piszący pod własnym imieniem i nazwiskiem faktycznie mają trudniej - nie mogą się tak łatwo pozbyć odpowiedzialności za to co wyprodukują. W przeciwieństwie do internauty, który i owszem może tworzyć pewną postać, z którą się identyfikuje i za którą odpowiada - ale może też być jednym z wielu wcieleń stworzonych na potrzeby chwili, czy dla realizacji jakiegoś celu.

I konflikty na linii komentujący-media będą się zdarzać - tak jak komentatorzy czesto potrafią dokopać, tak powinni spodziewać się, że kiedyś ktoś im odkopnie i vice versa. Jednakże będą to tylko konflikty, a nie wojna.

Tekst powstał w ramach Debaty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz